O dziesięcinie i jałmużnie. 13 listopada 2021

Z ks. Wojciechem Węgrzyniakiem rozmawiają Piotr Piwowar i Jacek Kowalski.

Piotr Piwowar, RTCK: Kardynał Krajewski wspomina, że gdy został jałmużnikiem, papież Franciszek powiedział mu, że może sprzedać biurko, bo nie będzie mu już potrzebne. Odtąd jego zadaniem miało być rozdawanie pieniędzy ze skarbców watykańskich. Dla nas takie podejście wydaje się być niedoścignionym wzorem. Jak „zwykły” katolik powinien podchodzić do sprawy jałmużny i dziesięciny?

Ks. Wojciech Węgrzyniak: Zacznijmy od tego, dlaczego w ogóle warto się dzielić.  W Księdze Aggeusza jest taka scena, gdy ludzie narzekają, że nie mają pieniędzy. Pan Bóg tłumaczy im wtedy tak: „Wiecie, czemu nie macie pieniędzy? Bo nie dajecie pieniędzy. Gdybyście dzielili się bogactwem, to sami byście byli bogaci” (por. Ag 1, 5-11).  Jeden znajomy ksiądz zwykł mawiać: „Mam, bo daję. Tak jakby Pan Bóg widział, że gdy On wlewa z jednej strony, a ja z drugiej strony wylewam, to można wlewać i wlewać w nieskończoność. Wlewa więc”. Rzeczywiście, gdy wlewa się np. wodę do ogrodowego węża, ale on jest zatkany, to po co to robić?

„Jeśli chcesz być bogaty, to wiedz, że dzielenie się z drugim człowiekiem jest sprawą absolutnie podstawową.”

Mechanizm jest więc trochę taki, że Pan Bóg daje więcej tym, którzy potrafią się dzielić z innymi. A zatem jeśli chcesz być bogaty, to wiedz, że dzielenie się z drugim człowiekiem jest sprawą absolutnie podstawową. Woda w jeziorze będzie świeża tylko pod warunkiem, że ono nie tylko przyjmie wodę, ale i przekaże ją dalej. Jeśli zatrzyma wodę tylko dla siebie, stanie się ona śmierdząca, a samo jezioro wkrótce obumrze. Mamy się dzielić tym, co posiadamy.

 

PP: No dobrze, zgoda. Wielu katolików ma jednak spory dylemat, jak ten obowiązek dzielenia się przełożyć na praktykę codziennego życia. Nie do końca wiemy, jak zachować właściwe proporcje w tym „przekazywaniu wody”. Jak daleko można (a może trzeba?) posunąć się w dawaniu dóbr materialnych drugiemu człowiekowi?

Ks. W.W: W Starym Testamencie funkcjonował system, zgodnie z którym dziesiąta część zarobku należała do Boga. Można ustalić sobie: 10% tego, co zarobię, przekazuję biednym, a resztę przeznaczam na rodzinę, na własny rozwój itd. Z drugiej strony mamy też opisane w Biblii inne podejścia do materialnych bogactw. Oto Zacheusz po nawróceniu zadeklarował: „Połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie” (Łk 19, 8), a do bogatego młodzieńca Jezus rzekł: „Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim…” (Mk 10, 21).

„Skoro papież powołuje jałmużnika i mówi: „Twoim zadaniem jest rozdawać”, to musi równocześnie być w Watykanie ktoś inny, kogo zadaniem będzie pomnażanie pieniędzy.”

Na czym polega prawdziwa mądrość w podejściu do dóbr materialnych?  Oto jeśli ktoś jest niedoścignionym wzorem w rozdawaniu, to super. Ale równocześnie taka osoba musi też być niedoścignionym wzorem w zarabianiu! Skoro papież powołuje jałmużnika i mówi: „Twoim zadaniem jest rozdawać”, to musi równocześnie być w Watykanie ktoś inny, kogo zadaniem będzie pomnażanie pieniędzy (po to istnieje w Watykanie bank, od tego są też Muzea Watykańskie). Jeśli zabraknie w Kościele ludzi, którzy równie sprawnie będą zarabiać pieniądze, jak ci, co je rozdają, to za jakiś czas zasoby się wyczerpią. Wszyscy rozłożymy bezradnie ręce i powiemy: „Więcej nie ma”. I co wtedy? Pójdziemy do niewierzących z prośbą: „Dajcie nam pieniądze, bo są nam potrzebne na jałmużnę?”. Przecież to byłby ogromny wstyd na świecie, gdybyśmy – jako ludzie Kościoła – brali kasę od niewierzących, żeby dać ją na ubogich. Tak naprawdę to wszystko powinno być bardzo proste: Ten, kto ma talent do pomnażania pieniędzy, niech robi biznes, a ludzie, którzy mają talent do rozdawania, innymi słowy ich powołaniem jest np. służba ubogim, zrobią z tych pieniędzy mądry użytek: przekażą je, gdzie trzeba, dadzą temu, kto ich potrzebuje. Bo są na świecie ludzie potrzebujący.

 

Jacek Kowalski, RTCK: To prawda, na świecie jest wielu ludzi potrzebujących, którym trzeba pomóc. Ale nikt z nas nie da razy wesprzeć wszystkich. Jak zachować się, gdy ktoś, na przykład pod kościołem, wyciąga ręce po pieniądze, a taka sytuacja powtarza się niemal codziennie? Dawać czy nie dawać?

Ks. W.W: W Dziejach Apostolskich jest taka piękna scena, że chrześcijanie sprzedawali majątki i rozdawali każdemu według jego potrzeb. I właśnie to ostatnie sformułowanie jest kluczowe: „według potrzeb”– nie inaczej.

Świadomość konieczności dzielenia się z drugim człowiekiem to jedno. Ale skoro mam się czymś podzielić, to muszę wiedzieć, jakie ten człowiek ma potrzeby. Jest taki piękny starożytny tekst, pochodzący z I wieku, w którym czytamy: „Niech się jałmużna spoci w twoim ręku, zanim ją dasz komuś”. Jeśli chcesz się podzielić, to bardzo szlachetnie z twojej strony. Ale najpierw pomyśl, czy  znasz człowieka, któremu chcesz coś dać. Czy ty swoją jałmużną nie przykładasz przypadkiem ręki do przestępstwa? Czy swoją darowizną nie utrwalasz w tym człowieku jakichś złych nawyków: lenistwa albo żerowania na ludzkiej naiwności? A może ten ktoś cię wykorzystuje?

„Niech się jałmużna spoci w twoim ręku, zanim ją dasz komuś”

Najważniejsza sprawa to poznać człowieka. Problemem naszych czasów nie jest to, że czasem nie dajemy pieniędzy ubogim żebrzącym na ulicy. Największym problemem jest to, że my nie chcemy ich poznać, nie wchodzimy z nimi w relację, nie stajemy się dla nich braćmi. Byłoby czymś absolutnie fantastycznym, gdyby udało się poznać prawdziwe potrzeby takiego ubogiego z naszej okolicy. To wychodzi niekiedy w małych wioskach, gdzie wszyscy się znają. Jak choćby w mojej rodzinnej miejscowości: wiadomo było powszechnie, który z sąsiadów potrzebuje pomocy, i ludzie się dzielili, czym kto miał. Niekoniecznie pieniędzmi, bo czasem ktoś bił świnię, ktoś inny dał mąkę, bochenek chleba…

 

JK: Ostatnio coraz popularniejsza staje się wśród katolików idea odkładania  dziesięciny. Czy uważa Ksiądz, że do dziesięciny trzeba dojrzeć, rozwinąć się w wierze, czy też powinna być ona czymś oczywistym, wręcz obowiązkowym dla wszystkich wierzących?

Ks. W.W: Na pewno naszym obowiązkiem jest wspieranie potrzebujących. Zresztą prawda jest taka, że nawet jeśli się nie podzielimy, to i tak się podzielimy. Każdy w końcu odda, bo przecież jak umrzemy, to i tak nic już nie będzie nasze. Ludzie dzielą się tylko na tych, którzy oddają przed śmiercią, i na tych, którzy oddają po śmierci. Naprawdę, jeszcze nikt niczego materialnego nie zabrał sobie na tamten świat, każdy więc, koniec końców, będzie dobroczyńcą.

Dziesięcina w Starym Testamencie była formą podatku. My w naszych czasach jesteśmy obciążeni naprawdę sporymi podatkami. Proszę zwrócić uwagę, że jakaś część z naszych podatków, które wszyscy płacimy, trafia w formie zasiłków do osób niepełnosprawnych, do szpitali i różnych placówek, które – finansowane przez państwo – świadczą pomoc potrzebującym. Wielu ludzi nigdy nie pracowało i nigdy nie będzie pracować, bo nie pozwala im na to stan zdrowia. Ale dzięki temu, że mamy bardzo chrześcijański (bardzo ludzki) system, tym ludziom jest udzielana pomoc.

„Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg”

2 Kor, 9, 7

A zatem nawet katolik, który nie odkłada dziesięciny, ale normalnie pracuje i płaci podatki, przekazuje już w pewnym sensie pieniądze dla ludzi potrzebujących i w sensie biznesowym niczego w zamian nie otrzymuje – nie jest więc tak, że taki człowiek nikomu nic nie daje. Natomiast z uwagi na coś, co mógłbym nazwać chrześcijańskim poczuciem obowiązku, ja osobiście zastanowiłbym się na dodatkową formą jałmużny.   Święty Paweł mówi, że radosnego dawcę miłuje Bóg („Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg” – 2 Kor, 9, 7). Zatem nie czuj się przymuszony, ale też nie bądź skąpy. Nigdzie i nikomu św. Paweł nie narzucił, że musi dać tyle i tyle. Nie. Powtarzam: nie czuj się przymuszony, ale nie bądź skąpy.

 

Ks. W.W: Oprócz idei dziesięciny w Starym Testamencie obowiązywała pewna zasada, która bardzo mi się podoba. Dotyczyła ona składania ofiar. Otóż zgodnie z prawem każdy musiał złożyć ofiarę, natomiast jej wysokość była dobrowolna. Gdyby na przykład rodzice Pana Jezusa, Maryja i Józef, byli bogaczami, powinni złożyć przy ofiarowaniu swojego pierworodnego syna owcę. Oni, z uwagi na to, że byli biedniejsi, ofiarowali skromniejszy dar (parę synogarlic albo dwa młode gołębie). Natomiast coś jednak dali. Nie istniało w Starym Testamencie coś takiego, jak kwota zwolniona od podatku. Uboga wdowa żyła w skrajnej biedzie. Czasem dziwimy się, dlaczego Pan Jezus nie powstrzymał jej przez wrzuceniem tego pieniążka, nie powiedział jej przykładowo tak: „Kobieto, weź sobie ten lepton, to jest naprawdę tak niewiele, że od tego w skarbonce nie przybędzie, zresztą i tak za czterdzieści lat świątynia zostanie zniszczona” albo: „Tyle to ty powinnaś dostać, a nie jeszcze dawać; niech ofiary składają bogatsi od ciebie, ty nie musisz” Nie. Pan Jezus jeszcze pochwalił ją za to, że wrzuciła ten ostatni grosz.

„Wielkość człowieka mierzy się tym, na ile potrafi on dawać.”

Wielkość człowieka mierzy się tym, na ile potrafi on dawać. Najbardziej bogaty jest więc ten, kogo stać na podzielenie się z drugim człowiekiem. Bywa wręcz tak, że to pragnienie pomagania motywuje ludzi do pracy nad pomnażaniem dóbr.  Chcą mieć, żeby móc dawać. Nie zapomnę, jak moja babcia, która przez lata nie pobierała emerytury, ucieszyła się, gdy któregoś dnia przyznali jej pewną kwotę. Poczuła się nagle wartościowa, mówiła, że jest kimś, bo ma z czego komuś dać.

A zatem istotą jest samo dzielenie się. Jeśli zaś chodzi o wysokość dziesięciny, to w praktyce, jeśli ktoś nie może oddać 10%, to może niech odłoży 5% albo 1%? Nigdy jednak, w żadnej sytuacji, nie zapominajmy o modlitwie: „Panie Jezu, będę oddawał jeden procent z mojego dochodu, czyli będzie to dwadzieścia złotych, bo, jak wiesz, zarabiam dwa tysiące. Jeśli chcesz, żebym dawał więcej, to proszę cię o podwyżkę”. A jak już wygrasz w totka milion, to pamiętaj, by oddać wtedy te dziesięć tysięcy.

Rozmowa w odniesieniu do książki „Bogaty katolik” autorstwa ks. Wojciecha Węgrzyniaka.

Chcesz zgłębić ten temat?
Sprawdź naszą publikację.

Bogaty katolik

ks. Wojciech Węgrzyniak

Dlaczego można, a nawet trzeba się bogacić? Dlaczego Bóg chce, abym pomnażał talenty i pieniądze?

Książka “Bogaty katolik” da Ci solidne biblijne podstawy do bogacenia się, a ćwiczenia “Szkoła Zarządcy” popchną Cię do działania i pomogą wprowadzić kilka finansowych reguł w czyn.