NAJWYŻSZA PORA STWORZYĆ MODĘ NA ŚWIĘTOŚĆ 2 października 2019

Przestańmy raz na zawsze wierzyć, że grzech jest źródłem szczęścia! Nie dajmy się oszukiwać sprytnie konstruowanym kłamstwom, że jak nie skorzystamy z oferty świata, będziemy nieszczęśliwi! – przekonuje i zachęca Jacek Pulikowski, autor najnowszej książki od RTCK pt. „Rodzina, najważniejsza firma na świecie”. Z Panem Jackiem rozmawiamy o tym, jak wykonać pierwszy krok na drodze do osiągnięcia własnego szczęścia, czy świętość w dzisiejszych czasach jest możliwa i jak wyjść nawet z najtrudniejszych po ludzku sytuacji.

 

Panie Jacku, w książce „Rodzina. Najważniejsza firma na świecie” pisze Pan, że „Pierwszym krokiem na drodze do osiągnięcia własnego szczęścia jest nabranie przekonania, że szczęście przynosi świętość i prawdziwa altruistyczna, ofiarna miłość”, ale co to tak naprawdę znaczy? Jak faktycznie rozpocząć tę drogę?

– Punkt pierwszy na tej drodze to zatęsknić do własnej świętości i zapragnąć pięknej, wielkiej miłości. Czyli stać się faktycznie sobą i żyć życiem, do którego naprawdę zostaliśmy stworzeni. A jesteśmy stworzeni do miłości i do wolności wyboru dobra, a odrzucenia zła – czyli właśnie do świętości.

„Świętość” to niezbyt często spotykane współcześnie słowo. Zdecydowanie prościej mówi się o byciu dobrym człowiekiem lub zachowywaniu się moralnie. Dlaczego mówi Pan właśnie w taki sposób, posługując się tym konkretnym słowem?

Używam słowa „świętość” specjalnie i trochę prowokacyjnie. To słowo zostało dzisiaj wyrzucone ze słownika, uważane jest za obciachowe, niemodne, przestarzałe. Owszem, dobroć, humanizm… – te pojęcia jak najbardziej akceptujemy, natomiast świętość wydaje się nam co najmniej niedzisiejsza. Najwyższa pora stworzyć modę na świętość, bo prawda jest taka, że wszyscy bez wyjątku jesteśmy do niej powołani.

Jak się zatem zabrać za tę własną świętość?

– Mamy dwa środki do jej zdobywania. Po pierwsze, trzeba nam podjąć trud samowychowania (kolejne słowo wykreślone z „nowoczesnego” słownika). Po drugie, trzeba zdać się na łaskę. bo sami sobie nie poradzimy.

Mówi Pan o wolności, świętości i szczęściu jednocześnie. Dlaczego?

– Zestawiam pojęcia wolności, świętości i szczęścia nieprzypadkowo, gdyż uważam, że wolność dla każdego człowieka jest niezbędnym źródłem szczęścia. Co więcej, im bardziej jesteśmy wolni wewnętrznie, tym większe szczęście może stać się naszym udziałem. Każdy, najdrobniejszy nawet nałóg odbiera człowiekowi kawałek szczęścia, bo odbiera mu kawałek wolności i ogranicza jego zdolność do miłowania. Dlatego kto chce wygrać życie, musi zawalczyć o swoją wewnętrzną wolność. Widziałem, jak niesamowicie potrafią zmieniać się ludzkie losy, gdy człowiek zaczyna świadomie pracować nad swoją wewnętrzną wolnością. Beznadziejne – patrząc po ludzku – sytuacje kończą się zupełnie bajkowo!

Od wielu lat pracuje Pan wspólnie ze swoją żoną w poradni rodzinnej, prowadzi liczne wykłady i konferencje. Czy może Pan opowiedzieć o konkretnej sytuacji, która wydawała się bez wyjścia, a jednak zakończyła się tzw. „happy endem”?

– Statystyki podają, że dzieci z domu dziecka zwykle nie potrafią stworzyć trwałego związku. A ja znam chłopaka, który wyrósł w socjalistycznym domu dziecka w atmosferze kpiny ze wszystkiego co Boże i święte. Kiedy poszedł do liceum (podstawówka była na terenie otoczonego murem zakładu, który nazywał więzieniem), zapytano go, czy będzie chodził na katechezę. „Kate… co?” (Chłopak nawet nie znał tego słowa!). Jak dowiedział się, o co chodzi, uznał, że pójdzie, ale tylko po to, żeby się powygłupiać i pośmiać z tych kościelnych bzdur. Trafił na mądrego, młodego kapłana, który konsekwentnie zaczął mu zadawać pytania ustawione w odpowiedniej sekwencji. Chłopak w to wszedł. I zgodnie z prawdą,  że każdy, kto uczciwie szuka prawdy, znajdzie Boga – doszedł do wiary. Ochrzcił się, przyjął Komunię Świętą, potem bierzmowanie.

To inspirująca historia pokazująca moc Bożego działania, ale w swojej najnowszej książce pisze Pan o rodzinie. Dlaczego akurat ten przykład przyszedł Panu do głowy?

– Po ukończeniu szkoły ten chłopak postanowił założyć rodzinę. Zapisał się na dwuletnie pomaturalne studium o rodzinie, żeby się nauczyć, czym jest rodzina. Tam się poznaliśmy. Pismo Święte znał na wyrywki, tak że mnie, staremu katolikowi, który nigdy nie odchodził od wiary, było wstyd. Na każdych zajęciach, na każdy temat potrafił znaleźć właściwy cytat. Dużo rozmawialiśmy. Zawsze patrzył mi w oczy, trzymając w dłoniach długopis, gotowy do robienia notatek. Pamiętam taką scenę. Siedzimy nos w nos w poprzek ławki szkolnej. Pyta mnie (a jestem świadomy, że zapisze każde słowo): powiedzmy, że jestem ojcem rodziny. Wracam po pracy do domu. Przekraczam próg. Co dalej? On nigdy nie widział ojca. Ani dobrego, ani złego. Nawet mama, żyjąca w skrajnej patologii, nie bardzo wiedziała, kto nim był. Pytał mnie, jak powinna funkcjonować rodzina, jak być dobrym ojcem i… zapisywał.

Jaki jest efekt tych spotkań i zapisków?

– Spotkałem go po kilkunastu latach. Uśmiechnięty od ucha do ucha powiedział: „Jestem szczęśliwym człowiekiem, szczęśliwym mężem, szczęśliwym ojcem trójki dzieci. Żona szczęśliwa, dzieci szczęśliwe, rozwijają się dobrze. Żona pracuje w domu (nie: bawi się z dziećmi, nie jest „niepracująca” jak się powszechnie mówi, tylko pracuje prowadząc dom i wychowując dzieci). Bo póki dzieci są małe, potrzebują mamy 24 godziny na dobę”. Wszystko, czego się nauczył teoretycznie, wdrożył w założonej przez siebie rodzinie. Był dumny z tego, że potrafi utrzymać żonę i dzieci. I niczego więcej od życia nie oczekiwał, tylko by być dobrym mężem i ojcem. Można? Można! Potrzeba tylko dwóch elementów: podjęcia radykalnej pracy nad sobą (bez rozczulania się nad trudnym dzieciństwem) oraz nawrócenia i odwołania się do Bożej łaski.

Niektórym osobom taki wysiłek wydaje się być nie do wykonania, a trudności nie do przejścia.  Jak sobie z nimi poradzić, gdy brakuje tak zwyczajnie po ludzku sił?

– Pan Bóg da nam tyle łaski, ile nam potrzeba, ale uczciwy wysiłek, na miarę naszych ludzkich możliwości, też musimy włożyć we własną świętość. Jeśli więc zapragniemy świętości i będziemy pracować nad tym, by stać się ludźmi wewnętrznie wolnymi, oraz pokornie prosić o wsparcie obficie korzystając z łask sakramentalnych, to naszego szczęścia nikt i nic nam nie odbierze.

 

Wywiad z p. Jackiem Pulikowskim, autorem najnowszej książki od RTCK „Rodzina. Najważniejsza firma na świecie” ukazał się w dwumiesięczniku współczesnego katolika „Wiara i Życie„.